Îòðûâîê Íåìíîãîå èç òîãî, ÷òî áûëî íà ïîëüñêîì ÿç

Âààãí Êàðàïåòÿí
Vaagn Karapetyan

Go;cie z Nikaragui
Fragment powie;ci „Troch; z tego, co si; wydarzy;o ...”


Margarita Chaczaturowna zadzwoni;a do mnie na telefon wewn;trzny i poprosi;a o przyj;cie. Natychmiast wsta;em i zabieraj;c jeszcze kilka dokument;w gotowych do podpisania, podszed;em do niej.

Siedzia; z ni; Sarkis Manvelowicz, za;o;ywszy nog; na nog;i i z niepokojem przebiera; paciorki r;;a;ca z naturalnego obsydianu.

-Usi;d; - nie patrz;c na mnie i nadal przegl;daj;c papiery, mrukn;;a Margarita Chaczaturowna i wskaza;a mi krzes;o skinieniem g;owy. Potem od;o;y;a papiery:

-Karapetyan, w przysz;ym tygodniu przyjad; do nas go;cie z Nikaragui. Teraz s; w Baku, potem pojad; do Tbilisi.

Milcz;, Wiem,, ;e Sarkis Manvelowicz zawsze zajmuje si; go;ci

-Musimy zarezerwowa; hotel - kontynuuje – b;dzie tylko siedem os;b, ale telegram nie podaje, ile kobiet, a ilu m;;czyzn. Zadzwo; do Moskwy, doprecyzuj. Sarkis Manvelovich opracowa; ju; program pobytu, ale ty b;dziesz im towarzyszy;.

Spojrza;em na Sarkisa Manvelowicza ze zdziwieniem. A Margarita Chaczaturowna czu;a si; w obowi;zku wyja;ni;:

-Wiesz, jak kiepski jest jego rosyjski. Kiedy ostatnio przyjecha; do nas Wasilij Lanowoy, dosta;am p;;niej nagan;, poradzili te;, ;ebym mia;a na miejscu t;umacza rosyjsko-ormia;skiego.
Ale ja zna;em prawdziwy pow;d; znowu winny jest okres weekendowy. Sarkis Manvelowicz zosta; zaproszony na ;lub w weekend, a Nikaraguanie odlec; dopiero w nast;pny poniedzia;ek.

-Dobrze, Margarita Chachaturowna, - z rezygnacj; kiwam g;ow; -. - czy przynajmniej kto; przyjdzie z Moskwy, ;eby t;umaczy;? W ko;cu b;dzie siedem os;b.

„Spokojnie, jest tylko dw;ch Nikaragua;czyk;w” - podnios;a kartk; papieru ze sto;u i odczyta;a: „Teresa Gonzalez i Alexis Marcos”.

-A reszta?

-Zapytaj o co; ;atwiejszego. Jeden z nich to t;umacze, drugi z KGB, a tych trzech, to nie wiem… Postanowili pojecha; na wycieczk;, odrabiaj; delegacyjne pieni;dze.

Ju; na lotnisku oficer KGB wielki, oty;y m;;czyzna, towarzysz Kolesnikow lub, jak si; przedstawi;, Iwan Georgiewicz, gdy tylko zszed; po drabinie, natychmiast zepsu; mi nastr;j. Nietrudno od bladych Moskwiczan odr;;ni; br;zowych mieszka;c;w Ameryki Po;udniowej i by; mo;e m;j u;miech, skierowany do Nikaragua;czyk;w, by; troch; zbyt uprzejmy, chocia; nie jestem pewien, ale oficer zauwa;y; i, jak ;piewa; Wysocki, „wzi;; to na o;;wek ... "

Podszed; do mnie i wypali; wprost:

-Ty Karapetyan, nie u;miechaj si;, tylko wykonuj swoj; robot;, k;aniaj si; im, i pami;taj - nie odpuszcz; ci, jak co; wywiniesz, oddasz swoj; legitymacj; partyjn;.

Zamar;em, s;ysz;c otwarcie wrogi ton. Zupe;nie nie wiem, jak patrze; na Nikaragua;czyk;w? Komunikowa; si; z nimi bez u;miechu? W ko;cu to go;cie. Jak z nimi rozmawia;?
Od tego momentu moje godziny pracy zamieni;y si; w piek;o. ;adnego niepotrzebnego pytania nie zadaj;, ;adnego niepotrzebnego ruchu nie wykonuj;. Nawet nie patrz; w kierunku Nikaragua;czyk;w, kontaktuj; si; tylko z t;umaczem, bez najmniejszego u;miechu na twarzy. Zagraniczni go;cie zauwa;yli m;j zimny, nieprzyjazny stosunek do nich i sami zacz;li mnie unika;, komunikuj;c si; wy;;cznie z Moskalami. Czwartego dnia udali;my si; na zwiedzanie kompleksu muzealnego „Sardarapat”. Znajduje si; on 30-40 kilometr;w od Erewania i przysz;o nam jecha; po bezdro;ach, b;;dz;c po ma;ych wioskach. Przy wyje;dzie z wioski Araks zauwa;yli;my rozwidlenie. Tu; przy drodze m;;czyzna grabi; siano. Zwr;ci;em si; do niego z okna autobusu z pro;b; o wskazanie nam drogi. Powoli zbli;y; si;, zajrza; do autobusu i nie odpowiadaj;c na moje pytanie zapyta;:

-Kim s; ci dwaj?

-To dziennikarze z Nikaragui, nasi go;cie.

Pokiwa; serdecznie g;ow;.

-Zajd;cie do mnie, napijemy si; kawy - wskaza; na najbli;szy parterowy dom - a potem pojedziecie do muzeum.

Podzi;kowa;em za zaproszenie i powiedzia;em, ;e dyrekcja muzeum czeka na nas, wi;c nie mo;emy, nie wypada si; sp;;ni;.

-W takim razie zatrzymajcie si; w drodze powrotnej, b;d; na was czeka;.

-Dobrze - odpowiedzia;em, nie bardzo sobie wyobra;aj;c, jak to mo;liwe, bo cz;owiek ten nie b;dzie przecie; czeka; na nas na drodze.

Ale wracaj;c zobaczyli;my, ;e czeka; na nas i ju; z daleka macha; r;kami i u;miecha; si; jak stary znajomy. Nie by;o rady, zatrzymali;my si;. Zapyta;em go;ci, co mam zrobi;? Oto jest znajomy, kt;ry chce nas zaprosi; do siebie na kaw;. Podejmijcie decyzj;. Moskale po naradzie zgodzili si;, stwierdzaj;c, ;e jeszcze przed obiadem zd;;ymy wr;ci; do hotelu.

Kierowca za namow; w;a;ciciela wjecha; autobusem na podw;rko i ca;; gromad; wdrapali;my si; po niskich schodach do domu. A tu w mieszkaniu panuje ;wi;teczny nastr;j, st;; nakryty jak na wesele. W;a;ciciel najwyra;niej wy;o;y; wszystkie zapasy. Na moje zdziwione spojrzeniu odpowiedzia; kr;tko:

-W moim domu od dawna nie by;o ;adnego ;wi;ta. Dzi; mija rok, odk;d zmar;a moja ;ona, a ona mnie prosi;a, ;eby w rocznic; jej ;mierci w domu gra;a weso;a muzyka, bez ;adnej ;a;oby. Kiedy zatrzymali;cie si; przede mn;, pomy;la;em, ;e przys;a; was do mnie sam B;g. Dzi;kuj;, ;e nie odm;wili;cie. I nie musia;em specjalnie sprasza; ludzi.

Zdecydowali;my, kto co pije, i mocne napoje zabulgota;y w kryszta;owych kieliszkach i szklankach. Spec-oficer napcha; sobie oba policzki, zaskakuj;c reszt; sto;u swoim brakiem kultury, nalewa;a; sobie jeden kielich po drugim, a kiedy ju; si; najad;, opar; si; o kraw;d; sto;u i zastanawia;, co teraz ze sob; zrobi;. I znalaz; ... nowe zaj;cie.

-Karapetyan, wyjd;my - machn;; r;k; i podszed; do drzwi.

Id; za nim, my;l;, ;e b;dzie mnie chwali; za tak; zabaw; ni z tego, ni z owego. Nie tylko Moskwiczanie, ale tak;e Nikaragua;czycy s; niezwykle szcz;;liwi, poniewa; na st;; podano tak wiele narodowych potraw. Ale on mnie zaskoczy;:

-No dalej, wyja;nij, co to za maskarad; mi tu zorganizowa;e;?

-Co masz na my;li? - By;em zaniepokojony i a; oczy mi pociemnia;y.

-Dlaczego wizyta w prywatnym domu nie zosta;a uwzgl;dniona w planie pobytu Nikaragua;czyk;w w Armenii? Z jakiego powodu ta uczta?

Zrobi;o mi si; s;abo, nie mog;em wykrztusi; nawet dw;ch s;;w, z podniecenia zacz;;em si; j;ka;:

-Wiem, jest plan wy-wy-wydarzenia, ale sam wi-wi-widzia;e;, po-po-podszed;, zaproponowa;. I zgodzi-dzi-dzi;e; si; - wyduszam z trudem i zaczynam rozumie;, ;e ta improwizacja wyjdzie mi bokiem.

-C;;, powiedzmy, ;e milcza;em, chcia;em wyja;ni;, co si; tutaj dzieje. Wr;;my wi;c, opowiesz mi szczeg;;owo, kim jest ten towarzysz i czym si; kierowa;.

-Jak to kim? Nie znam go nawet nie wiem, jak si; nazy-zy-zywa. Co mam o nim napisa;? Wiem tylko, ;e jest wdo-wdo-wdowcem, i ;e jego ;ona zmar;a rok temu.

-I o tym wiesz. Co za cwaniak! Ok, zastanowimy si;.

Oficer u;miechn;; si; krzywo i wszed; do domu. Zgarbiony pod;;am za nim, z niewyobra;alnym hukiem w g;owie i trz;s;cymi si; nogami. Zauwa;am, ;e on, nie zd;;ywszy wdrapa; si; na swoje krzes;o, wyci;ga zza szampana najwi;ksz; butelk; bimbru i zr;cznie nape;nia sw;j kieliszek, nie rozlewaj;c ani kropli. A potem, ju; bez ceregieli, rozpieraj;c si; na krze;le i wlepiaj;c oczy w biesiadnik;w, si;ga po basturm; i zielenin;. Garsevan zauwa;y; m;j kiepski wygl;d i przygn;bienie i podszed;:

-;le si; czujesz?

-W porz;dku - odpowiadam mechanicznie. - Tylko tutaj ... tu chodzi ...

Dociera do mnie, ;e on mo;e mnie uratowa;, i bez wahania bior; Garsevana na bok i zaczynam szepta; do niego po ormia;sku:

-Garsevan, kochany, musisz upi; tego dupka.

Skin;;em g;ow; w stron; oficera s;u;b specjalnych.

-Tak, ;eby straci; przytomno;;, bo inaczej wyrzuc; mnie i z pracy, i z partii.

-Rozumiem - Garsevan u;miechn;; si; i bez oci;gania usiad; na pustym miejscu obok spec-oficera. Po przyjacielsku po;o;y; mu d;o; na ramieniu, a drug; r;k; si;gn;; po butelk;.

-S;uchaj, Iwan, polubi;em ci; od razu. Widz;, inteligentny z ciebie cz;owiek, zrozumiemy si;.

Wystraszy;em si;, ;e Garsevan zachowa; si; zbyt jowialnie, ale okaza;o si; – martwi;em si; niepotrzebnie.

Oficer, dzi;ki specjalnej uwadze, jak; okaza; mu go;cinny gospodarz, rozkwit; wszystkimi kolorami t;czy i z przyjemno;ci; ;cisn;; pe;n; po brzegi szklanic; w wielkiej pi;;ci.

Zaj;ci ciekaw; rozmow; o cechach narodowych i r;;nicach kultur rosyjskiej, ormia;skiej i nikaragua;skiej, o tym, co widzieli;my i s;yszeli;my w wyj;tkowym muzeum Sardarapat, nie zauwa;yli;my, ;e spec-oficer, przewr;ci; si; na bok i zacz;; g;o;no chrapa;. Rozbawi;o to reszt; wsp;;biesiadnik;w, natychmiast zacz;li go popycha;, pr;buj;c obudzi;. Ale t;umacz i ja, od razu przeczuwaj;c niepowodzenie tych pr;b, poprosili;my, aby zostawili go w spokoju, i wsp;lnie chwytaj;c ci;;kiego grubasa z obu stron, postawili;my go na nogi i zaci;gn;li;my do s;siedniego pokoju. Staraj;c si; go nie „przechyla;”, po;o;yli;my go na szerokiej pufie. Iwan Georgiewicz przewr;ci; si; na brzuch i, wsun;wszy jedn; r;k; pod g;ow;, dalej g;o;no chrapa;.

Ja wci;; nie odpuszczam i ponownie prosz; Garsevana:

-Obud; go i polej mu jeszcze kilka szklanek.

-Zrobi si; - odpowiedzia; ch;tnie Garsevan i po kilku minutach wzi;; niedoko;czon; butelk; w;dki i przeszed; do drugiego pokoju.

------------

P;;niej zapad; w drzemk; Nikaragua;czyk Alexis. Panie postanowi;y wi;c zosta; na noc u go;cinnego gospodarza. Garsevan umie;ci; kobiety w sypialni, kierowca poprosi; o poduszk; i koc i poszed; do autobusu, a ja, Nikaragua;czyk i t;umacz zaj;li;my wszystkie tapicerowane meble w domu. W;a;ciciel poszed; spa; do obory z kurczakami i krowami.

O jedenastej rano ludzie zacz;li okazywa; oznaki ;ycia. Nie dotyczy;o to Garsevana, kt;ry zgodnie z wiejskim zwyczajem budzi; si; przed wschodem s;o;ca i zajmowa; si; gospodarstwem. Stara; si; te; nakry; do sto;u i zgarn;; resztki wczorajszej uczty. Nie pojawi; si; tylko spec-oficer. Poszed;em do niego, do s;siedniego pokoju, le;a; w tej samej pozycji, w kt;rej go wczoraj zostawili;my i tak jak wczoraj po;wistywa; nosem, i by;o mu wszystko jedno, co si; wok;; niego dzia;o.

Usiad;em obok niego i po;o;y;em praw; d;o; na jego szyi, lekko dociskaj;c - bez reakcji. Zacz;;em powoli obraca; jego g;ow; w lewo, a potem w prawo, stopniowo zwi;kszaj;c amplitud;. Jego sp;aszczony nos ju; wbija si; w otoman; to z jednej strony, to z drugiej, a on jak chrapa;, tak nadal chrapie. W ko;cu wetkn;;em jego twarz w wa;ek z owczej we;ny i lekko go przytrzyma;em, a wtedy on wzdrygn;; si;, parskn;;, uwalniaj;c si; z mojej r;ki i otworzy; oczy. Zdziwiony rozejrza; si; po pokoju:

-Gdzie ja jestem, Karapetyan?

-Zgadnij.

Nie spodoba;a mu si; moja odpowied;, nie umkn;; te; jego uwadze fakt, ;e odwa;y;em si; przej;; z nim na „ty”, wi;c spojrza; na mnie surowo.

Ale ja, nie zwracaj;c uwagi na jego zmarszczone brwi, kontynuowa;em w tym samym tonie:

-B;dziesz strzela; dzisiaj, czy od;o;ysz to na jutro?

-O czym ty m;wisz!

-O tym, ;e w Erewaniu powsta;o straszne zamieszanie. Nadz;r zewn;trzny odnotowa;, ;e dw;ch obcokrajowc;w nie wr;ci;o do hotelu. Wys;ali brygad; na poszukiwania i po miejscu parkowania autobusu ustalili, gdzie rzucili;my kotwic;. Garsevan wyszed; do nich, bo w przeciwie;stwie do nas on sypia lekko. Opowiedzia;, jak; wycieczk; tu wczoraj zorganizowa;e;. Obudzili mnie, spytali, czy to, co m;wi Garsevan, jest prawd;? A ja im powiedzia;em – Co b;dziemy po nocy dyskutowa;? Od;;;my to na jutro. Sam ju; zobowi;za;em si; szczeg;;owo opisa; w memorandum wszystko, co si; tutaj wydarzy;o…. Pami;taj, ;e nie zamierzam rozsta; si; z moj; legitymacj; cz;onkowsk; z twojego powodu.

-Spec-oficer zacz;; rozgl;da; si; za whisky:

-G;owa mi p;ka, przyda;oby si; podchmieli;.

Otworzy;em szeroko drzwi i g;o;no krzykn;;em do Garsevana.

-Garsevan! W;dki na st;;! Georgiewicz musi wypi; klina!

W odpowiedzi rozleg; si; rubaszny ;miech, kt;ry jeszcze bardziej zniech;ci; oficera, kt;ry wszed; do jadalni. Nie trzeba dodawa;, ;e po jego dawnej aroganckiej pewno;ci siebie nie pozosta;o ;adnego ;ladu. Siedzia; z pochylon; g;ow;, nie przeszkadza; w rozmowach, unikaj;c mojego kpi;cego wzroku. Sta;em si; ulubie;cem ca;ej grupy i przez wszystkie kolejne dni bez przerwy gaw;dzi;em, opowiadaj;c dowcipy z ormia;skiego radia. T;umacz troch; si; poci;, ale najwyra;niej t;umaczy; dobrze, bo Nikaragua;czycy ;miali si;. Moskale od czasu do czasu, przerywaj;c sobie nawzajem, wykrzykiwali:

- Co za wspania;a podr;;! Jak dobrze, ;e si; zg;osi;em!

-A ja, g;upiec, te; si; zastanawia;em, czy jecha;, czy nie!

-Ja te; mia;em w;tpliwo;ci!

Moje stosunki z obcokrajowcami si; ociepli;y, Teresa nieustannie przymila;a mi si; poca;unkami, a ja, okazuj;c kaukask; go;cinno;; i szacunek, nie stawia;em oporu. Ostatniego dnia moi go;cie wpadli w lekk; depresj;, zdaj;c sobie spraw;, ;e zbli;a si; czas wyjazdu. Stali si; zamy;leni, powa;ni, na twarzach wszystkich odczyta; mo;na by;o ;al zwi;zany ze zbli;aj;cym si; rozstaniem.
Ju; na lotnisku, kiedy wysy;ali;my go;ci z sali VIP-;w, kt;ra by;a niedu;ym pomieszczeniem, zauwa;y;em w k;ciku napis na bocznych drzwiach: "Toaleta jest na drugim pi;trze!" Kiedy odprawili;my walizki i zako;czyli;my rejestracj;, Alexis wzi;; mnie na bok i przest;puj;c z nogi na nog;, cicho powiedzia;: „Pliz, toaleta”. Ju; wzywano do wej;cia na pok;ad, wi;c machn;;em do niego r;k;, ;eby szed; za mn;, tylko szybko, i biegiem wdrapali;my si; na drugie pi;tro. Nie musieli;my nawet szuka; toalety, otwarte drzwi i du;a ;wiec;ca litera „M” nad nimi patrzy;y wprost na nas. Pchn;;em wi;c Alexisa w plecy, a on znikn;; za drzwiami, a wtedy us;ysza;em z ty;u zdyszany g;os Iwana Georgiewicza, biegn;cego za nami po schodach:

-Gdzie on jest!

Odwr;ci;em si; i zobaczy;em przekrwione oczy i twarz spec-oficera, wykrzywion; atakiem z;o;ci. Zadr;a;em i krzykn;;em do niego. -W toalecie! Mo;esz sprawdzi;!

Z obrzydliw; arogancj; spojrza;em na niego i mrukn;;em przez z;by: -Bez twojej zgody nie mo;e nawet i;; do toalety ?!

Oficer cofn;; si; zaskoczony, ale nie odpowiedzia; - cztery dni sp;dzi; w obawie przed mo;liw; kar;, cztery dni w nienaturalnym stanie. (Oficer specjalny by; ostatnio w takim po;o;eniu podobno pi;tna;cie lat temu, kiedy zdawa; egzamin do szko;y KGB). Chocia; dochodzi; ju; do siebie, jego oczy nadal by;y przekrwione, a twarz wykrzywiona. Ale mnie te; trz;s;o; obudzi;y si; we mnie udr;ki, b;l, cierpienia i prze;ycia tych trzech niezapomnianych lat, sp;dzonych w;r;d kaprys;w jego koleg;w na Sachalinie. Schyliwszy g;ow;, obrzuci;em spojrzeniem spod brwi tego w;ciek;ego cz;owieka, przyzwyczajonego do pob;a;liwo;ci i bezkarno;ci.

Dla mnie i dla oficera specjalnego by;o jasne, ;e w tym przypadku go;; z Nikaragui nie mia; z tym nic wsp;lnego, okaza; si; tylko pretekstem, kt;ry da; nam mo;liwo;; wyra;enia naszego prawdziwego stosunku do siebie nawzajem. Ja w jego twarzy widzia;em - totalitarny system, uderzaj;cy cynizm i pob;a;liwo;; dla jemu podobnych, on w mojej twarzy - reszt; obywateli, zastraszanych i dr;czonych przez w;adze, biernie kontempluj;cych arbitraln; wol;.
-----

Min;;y lata. Cz;sto wspominam to spotkanie i z jakiego; powodu jestem pewien, ;e generalskie pagony spec-genera; Iwan Georgiewicz Kolesnikow otrzyma; tylko dlatego, ;e by; bardzo pilny i pracowity. A jak bardzo okaleczy; go los, zapisany w gwiazdach, mo;na si; tylko domy;la;.

T;umaczenie z j;zyka rosyjskiego Kalina Izabela Zio;a